środa, 28 grudnia 2011

Wypadek w Kopalinach - GC35JB6

Nadszedł czas na zakończenie wczorajszej opowieści. Ale cóż interesującego może być w kolejnym jednego dnia odnajdywaniu skrzynki zapytacie. Otóż może i to dużo, ale wróćmy do początku historii.

Na zakończenie dnia, w drodze powrotnej postanowiliśmy podjąć skrzynkę GC35JB6 - Grodzisko w Kopalinach. Po dłuższych poszukiwaniach miejsca gdzie moglibyśmy zostawić samochód, postanowiliśmy zatrzymać się na poboczu. Zakazu parkowania nie było, ciągłej linii nie było, była dłuższa prosta a samochód stał w 80% poza drogą. W każdym bądź razie nie stwarzał zagrożenia dla przejeżdżających pojazdów.

Zabraliśmy sprzęt i ruszyliśmy w las, dość gęsty w tym miejscu. Gdy obraliśmy już kierunek a GPS się uspokoił byliśmy już ok 200 m w krzakach. I w tym momencie nastąpił.... (chwila na zbudowanie grozy sytuacji).... głośny pisk a potem jeszcze głośniejszy huk. Całą tą kakofonię zakończyło ujadanie chyba wszystkich psów we wsi. Szybka decyzja wracamy. Zadziałał instynkt ratownika. W pierwszej chwili do głowy wpadła myśl że jednak ktoś nie zauważył prawidłowo parkującego samochodu. Jak się jednak okazało wypadek zdarzył się kilkaset metrów wyżej. Po wyjściu na drogę ludzi z lasu, czytaj: nas zobaczyliśmy białe niewiadomo co leżące na dachu w poprzek drogi. Zapakowaliśmy się szybko do cytryny i rura na miejsce zdarzenia. 

Coś co leżało na drodze przedstawiało obraz nędzy i rozpaczy. Jednak taka ilość kursów które zrobiliśmy i które zorganizowaliśmy dała o sobie znać. Zero strachu, zero zastanawiania. Wszystko co od tej pory robiliśmy robiliśmy instynktownie. W końcu przecież wypadki ćwiczyliśmy i symulowaliśmy sporą ilość razy.

Zabezpieczyć własny pojazd, rozstawić trójkąt w miejscu widocznym, zabrać apteczkę (swoją drogą niech mi ktoś wyjaśni dlaczego apteczka nie jest obowiązkowym wyposażeniem?), podejść do pojazdu biorącego udział w zdarzeniu dokładnie oceniając sytuację. W tym miejscu uderzyły nas dwie refleksje. Czy jadący pojazdem wydostali się sami czy wiszą nadal na pasach do góry nogami? Czy wejście do wraku będzie bezpieczne? Z daleka widzieliśmy że nic nie kapie ani się nie wylewa z samochodu, więc jest względnie bezpiecznie. Będąc 2 m od samochodu lekko ugięły się pode mną, na widok dziecięcego fotelika leżącego w miejscu gdzie kiedyś był dach. Cóż, kogo jak kogo ale ratować dziecka naprawdę bym nie chciał, myślę że to zbyt duże obciążenie psychiczne. Ale na samym miejscu cała sytuacja się rozjaśniła. Pani, która kierowała pojazdem wydostała się o własnych siłach z wraku. Jechała sama. Cóż można powiedzieć że miała więcej szczęścia niż rozumu. Szybkie badanie na miejscu wykazało tylko rozcięty łuk brwiowy i poranione szkłem dłonie. Pani była zbyt pobudzona żeby dało się ją położyć zgodnie z zasadami sztuki, więc rozłożyliśmy tylko koc i nakłoniliśmy do tego żeby usiadła. Opatrzenie głowy nie sprawiało żadnych trudności. Pogotowie zostało już wcześniej wezwane przez tłum gapiów. Gdy Justynka zajmowała się panią, postanowiłem przyjrzeć się jeszcze raz wrakowi. Nadal nic nie wyciekało, jednak zaciąganie ręcznego i włączanie awaryjnych w tej sytuacji i tak było bez sensu.

Po ok 7 min po naszym przybyciu przyjechała karetka z bocheńskiego pogotowia. Super ludzie. Wysłuchali nas, potraktowali poważnie, zapytali czy to nasze materiały. kazali ze sobą iść do karetki, po czym.... z własnych zapasów oddali nam wszystko co zużyliśmy włącznie z folią NRC. Takie momenty naprawdę podnoszą człowieka na duchu i utrwalają w przekonaniu, że jest się ważnym ogniwem w łańcuchu ratowniczym.

Gdy już się zwijaliśmy z naszym sprzętem przyjechała Straż. Na koniec postanowiłem zrobić kilka fotek ku przestrodze.






Z relacji Pani kierującej, która o dziwo zapamiętała wszystko ze szczegółami, straciła panowanie nad pojazdem, "złapała" prawe pobocze a następnie rzuciło ją w widoczny na zdjęciach rów i wał za nim. Widząc ten wrak nasuwają się dwie myśli. Po pierwsze musiała jechać naprawdę szybko, po drugie miała naprawdę ogromne szczęście że skończyło się to tylko lekkimi obrażeniami. Jak sama przyznała na szczęście jechała w ZAPIĘTYCH PASACH. Strach pomyśleć w jakim by była stanie gdyby ich nie zapięła.

Na zakończenie dzisiejszego posta dwie ważne uwagi.
Dla wszystkich: Idźcie na jakikolwiek kurs pierwszej pomocy to Wam się zawsze może przydać.
Dla harcerzy: Idźcie na Wędrowniczy Kurs Pierwszej Pomocy a potem jeździjcie na kursy jako kadra pomocnicza. Bądźcie na bieżąco z pierwszą pomocą. Im więcej będziecie ćwiczyć i symulować tym lepszymi ratownikami będziecie a sytuacje takie jak ta nigdy Was nie zaskoczą. Sami byliśmy zdziwieni że działaliśmy praktycznie odruchowo, dokładnie tak samo jak na kursach. te same zachowania, te same schematy. Praktycznie rozumieliśmy się bez słów i każde z nas wiedziało co ma robić. Więc jeszcze raz IDŹCIE NA KURS a potem jeździjcie jako kadra pomocnicza.

No a co ze skrzynką? Odpuściliśmy sobie już tego dnia. Ale niedługo na pewno po nią wrócimy.

2 komentarze:

lavinka pisze...

Serio apteczka nie jest w samochodzie obowiązkowa? Zawsze myślałam, że jest, tak samo jak gaśnica. O_o

Grzegorz Fita pisze...

Niestety od kilkunastu już lat apteczka nie jest obowiązkowym wyposażeniem samochodów prywatnych. Osobiście uważam to za skandal.