niedziela, 11 maja 2014

Wakacje 2014 - Hiszpania - dzień 1

Kraków

Justynka poleciała trzy dni wcześniej, dzięki temu, że ją odwoziłem wiedziałem gdzie co mniej więcej jest i jak w ogóle wygląda to lotnisko. Nigdy nie leciałem samolotem pasażerskim, nigdy nie byłem na Balicach. W związku z tym od pewnego czasu przeglądałem wszystkie strony związane z podróżowaniem. Co wolno zabrać, czego nie wolno mieć itd itd. Jako, że miał to być wyjazd budżetowy, postanowiłem, że zabiorę się do małego plecaka. Przecież wyjazd na tydzień w ciepłe kraje nie wymaga zabierania wielu rzeczy. Kilka podkoszulków, bielizna, dokumenty, szczoteczka, kasa, bilety, laptop, kamera, ładowarki, telefon.... Ufff zmieściło się wszystko. Aparat Justynka zabrała wcześniej więc jeden problem z głowy mniej. To samo z sandałami. Skoro wiedziała o moim przylocie to mogła mi zabrać coś do bagażu rejestrowego :) Dzień wcześniej jeszcze polowanie na FTF z Darkiem i Tomkiem, więc wykorzystałem okazję i wypytałem ich bardzo dokładnie o wszystko związane z lotem, o procedury na lotnisku itd itd.

Bagaż spakowany, wszystko przygotowane. Jutro wylot, męczący dzień, a ja nie mogę tradycyjnie spać. Rano trzeba wstać wcześnie, żeby zdążyć auto odstawić i MPK dotrzeć na lotnisko, a ja się przewracam z boku na bok. Emocje znowu wygrywają. W życiu nie leciałem samolotem, nigdy nie nocowałem w hostelu, nie znam hiszpańskiego, angielski na poziomie japońskim (yakotako). Trudno. Jakoś to będzie.

Lot

Dotarłem na lotnisko. Żołądek, jak zwykle przed ważną podróżą zaczyna o sobie przypominać. Na szczęście udaje się go uspokoić. Na lotnisku kupuję jeszcze gazetę, na inne rzeczy ze względu na ceny nawet nie patrzę. Dobra trzeba mieć to już za sobą. Co prawda do odlotu jeszcze godzina, bagażu odprawiać nie muszę, ale idę na kontrolę, chcę być już w tym miejscu z którego teoretycznie nie ma odwrotu. Miły pan z ochrony każe metalowe przedmioty, paski, zegarki itp. wyłożyć do jednej wanienki, urządzenia elektroniczne (laptopy, kamery, telefony) do drugiej, puścić to do prześwietlenia a potem przejść przez bramkę. "...zachowywać się normalnie, zachowywać się normalnie... przecież nic nie zrobiłeś..." Zamknąć oczy, dwa wdechy raz dwa trzy i przechodzimy.... Piiiip piiiip piiiip...... ....wa jego mać, co jest? o mój boże! Tętno skacze, stres jest. Przecież nie zrobiłem nic złego. Rozglądam się w poszukiwaniu jakiejś pomocy.... Drugi pan z ochrony, równie uprzejmy i miły, prosi abym zdjął buty i przeszedł jeszcze raz. Uffff teraz wszytko gra. Chrzanione dziurki od sznurówek. Człowiek nie robi nic złego a tu jednak robi się niemiło. W związku z tym, że bramka zapiszczała, to jeszcze szybkie przeszukanie, bardzo profesjonalne to trzeba przyznać i już byłem po drugiej stronie. Teraz czekam na lot. Bramka otwarta, kolejka się ustawia, sprawdzenie dokumentu i biletu, schodami na płytę i prosto do samolotu. Szybko poszło.

Jak tylko samolot ruszył, micha zaczęła się śmiać i nie przestała do samego końca lotu, a nawet dłużej (ale o tym później). Start i wznoszenie? Rewelacja wciskająca w fotel. Jakim cudem takie ciężkie bydle ma takie przyspieszenie? :D Lot spokojny, trochę delikatnych turbulencji, ale bez paniki :) Największe wrażenie zrobiły na mnie skręty :) Od Polski praktycznie po północne Włochy gęsta pokrywa chmur więc widać za wiele nie było, nad południową Francją zaczęło się poprawiać a nad Hiszpanią już kompletnie bezchmurne niebo :). Lądowanie, lekko stresujące, ze względu na bardzo głupie uczucie spadania :) No i wylądowałem 2450 km od domu.

Jeszcze Balice, ruszamy. Jak się cofa samolotem? Jest się cofanym :)



Alpy na chwilę pokazały swoje oblicze.









Malaga

Po wylądowaniu micha nie przestawała mi się śmiać. Do tej pory nie wierzyłem, ze uda mi się być w Hiszpanii ot tak :) Na lotnisku uśmiech nie znikał z twarzy. To za sprawą sklepików. A to sklep firmowy ferrari, a to sklepik z pendrivami w najróżniejszych kształtach. Wyjście z hali przylotów znowu nie pozwoliło odpocząć mięśniom twarzy. Normalnie jak na filmach z Hawajów :) 25 stopni, lekka bryza od morza i powiewające lekko na wietrze palmy. No szok. A jeszcze 4 godziny wcześniej 8 stopnie, pochmurno i wieje. Po otrząśnięciu się z nowej sytuacji, znalazłem kolejkę do centrum Malagi. Tutaj mając kilka godzin do pociągu do Cordoby, postanowiłem ruszyć po kilka keszy. Te albo są bardzo łatwe, albo.... nie ma ich wcale :) Nie traciłem czasu i sił na zwiedzanie miasta bo na to będzie pora innym razem. Poszedłem poszukać czego do jedzenia i poczekać na pociąg. Niestety tutaj pojawiło się pierwsze wrażenie, które z przykrością muszę stwierdzić, nie opuściło mnie do końca pobytu w Hiszpanii. Mieszkańcy tego kraju to syfiarze :( Brud i śmieci walające się na każdym kroku robiły trochę przygnębiające wrażenie i  psuły ogólną atmosferę. Ale co tam, co kraj to obyczaj. Ważne, że jest ciepło, przyjemnie i jestem na wakacjach.








Cordoba

Po godzinnej podróży pociągiem podczas której pokonałem ok 160 km (sami policzcie prędkość pociągu :D) byłem w ogromnym szoku, że kolej może tak wyglądać. Czyste, nowoczesne, klimatyzowane wagony, suną praktycznie bezgłośnie po równych torach (nie słychać charakterystycznego stup puk). Zatrzymanie na stacji jest bardzo łagodne i delikatne, bez rozdzierającego uszy pisku kół na szynach.

Po godzinie, jak już wspomniałem, dotarłem do Cordoby. Spotkanie Justynki, przemieszczenie się do mieszkania żeby zostawić bety i można było ruszyć na miasto. W sumie nie był to zbyt długi spacer i nie wiele widziałem więc i pisać nie będę dużo. Byłem zmęczony po podróży, było już późno i gorąco. Pstryknąłem tylko kilka fotek i wróciliśmy do mieszkania odpocząć. Dlatego więcej zdjęć i opisów w następnych wejściach :D










Brak komentarzy: