poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Cho do roda! - Tak mam to!


Być może to co napiszę niektórym wyda się banalne. Pewnie tak jest, jednak zdarza się, że spada Ci na głowę kokos i odkrywasz Amerykę na nowo. Czasami jest tak, że spotykasz na drodze swojego życia osobę, i ta osoba kilkoma zdaniami a czasem nawet kilkoma słowami zmienia Twoją optykę na pewne rzeczy. Trochę jak w grach komputerowych, gdzie spotkana postać odblokowuje Ci nowe questy, albo nowe umiejętności, albo po prostu daje +5 do charyzmy.

Tak było podczas Śpiewamos, gdzie kilkadziesiąt minut zajęć Joanny Słowińskiej zmieniło moje postrzeganie śpiewu oraz gdzie kilka zdań wiecznie uśmiechniętego Mestre Primo zmieniło zupełnie moją spojrzenie w sprawie capoeiry. Jego słowa, że capoeira jest ogromna ale jej język jest uniwersalny oraz, że raz rozpoczęte jogo z jakąś osobą nigdy się nie kończy wryły się głęboko w tyle mojej głowy. Dzięki niemu zrozumiałem, że capoeira to przede wszystkim dobra zabawa, że bez zabawy, przyjemności, uśmiechu i otwarcia na innych nie ma w roda atmosfery a co za tym idzie nie ma energii. A przecież energia jest tym dla capoeiristas czym moc dla rycerzy Jedi :D

Tak było i teraz. Spotkanie Professor Ponto było niczym eksplozja granatu w mojej głowie. Eksplozja która wyważyła sporo pozamykanych do tej pory drzwi. Drzwi prowadzących do ogromu nowych możliwości, nowego spojrzenia na pewne sprawy. Na samym początku powiedział, że podczas warsztatów nie do końca ogrania się to co się dzieje i żeby zrozumieć to wszystko potrzeba czasu aby przepracować na spokojnie to co się przez te trzy dni wydarzyło.
I wiecie co? Miał rację.

Przez trzy dni chodziłem nieprzytomny, do tego w niedzielę dopadła mnie gorączka. Ilość zajęć przy mojej fatalnej kondycji sprawiły, że byłem wypruty totalnie i chodziłem z zajęć na zajęcia z automatu. Dopiero gdy wracając samochodem do Krakowie przez 3,5 godziny emocje opadły, zaczęło do mnie docierać co się w ogóle stało. Rozmowy z towarzyszami podróży zaczęły mi uświadamiać ile informacji i energii otrzymaliśmy, ile osiągnęliśmy, czego dokonaliśmy.

Czy warto było jechać na te warsztaty? Zdecydowanie tak. Czy gdybym nie pojechał to bym żałował? Zapewne nie... Ale jak to? Ano tak to, że najzwyczajniej w świecie nie wiedziałbym co straciłem, a mówią że niewiedza jest błogosławieństwem.
Natomiast teraz już wiem. Wiem, że jeżeli nie będę mógł pojechać na te warsztaty za rok, to będzie to dla mnie niczym cios prosto w żołądek.

Co dały mi te warsztaty? Oprócz rzeczy oczywistych, takich jak poznanie wspaniałych ludzi, nauczenia się czegoś nowego oraz spędzenia kilku dni we wspaniałej atmosferze z dala od pracy i przyziemnych problemów dnia codziennego, dały mi rzeczy nieoczywiste. Tak się składa, że warsztaty te odbyły się prawie rok od czasu kiedy zacząłem trenować pod okiem niesamowitego pedagoga Sem Memoria. Przez ten rok wydawało mi się, że jakieś postępy robię. Brakowało mi pewności, brakowało mi odwagi, brakowało mi tego czegoś o czym Ponto nie mówił ale wszyscy wiedzieli! Te warsztaty sprawiły, że to poczułem! Niczym pomysłowego Dobromira coś uderzyło mnie w głowę i doznałem swoistego olśnienia.
I znowu dla kogoś kto tego nie poczuł, moje słowa wydadzą się górnolotne, ale dokładnie tak było. Do tej pory oglądając jak grają zaawansowani zawsze miałem poczucie, że oni grają tak fajnie, tak płynnie, że doskonale reagują a ja się zastanawiam nad każdym ruchem i jestem powolny, sztywny i kwadratowy.
Dzięki tym warsztatom zrozumiałem jak wiele osiągnąłem przez ten rok pracy, zrozumiałem że nic nie muszę, że nie muszę kopać raz za razem, że nie na tym polega gra, że mogę grać bez stresu i spinania się, że mogę grać tym tym czym potrafię, że gram dla siebie, dla własnej frajdy i przyjemności.

Te warsztaty były dla mnie nawet nie kropką a potężnym wykrzyknikiem zamykającym mój pierwszy rok przygody z capoeirą i serdecznie dziękuję organizatorom za tą możliwość.

Czy organizatorzy osiągnęli swój cel? Trzeba ich o to zapytać. W mojej ocenie osiągnęli go w 100%. Roda nie jest już dla mnie czymś obcym, czymś niezrozumiałym i czymś czego się boję. Jest naturalnym zwieńczeniem treningów, czymś co ładuje akumulatory na kolejne dni. I za to serdecznie dziękuję organizatorom.

Kończąc ten przydługi wpis odniosę się jeszcze tylko do jednej kwestii.

Napisałem przed chwilą, że poznanie wspaniałym ludzi było rzeczą oczywistą. Nie zrozumcie mnie źle. Broń Boże nie trywializuję tego. Po prostu jadąc na warsztaty tego się między innymi spodziewałem. Nie spodziewałem się za to zupełnie czegoś innego. Nie spodziewałem się jednej rzeczy ponieważ nigdy się nad nią nie zastanawiałem. Odkryłem, że grupa krakowska jest bardzo mocna. Że nie pojechaliśmy na warsztaty jako banda indywidualności, nie pojechaliśmy każdy sobie z osobna. Pojechaliśmy grupą. Grupą która świetnie się rozumiała, grupą którą coś łączyło. I za to serdecznie krakusom dziękuję.
Ponadto odkryłem, że nasza krakowska grupa jest częścią jeszcze większej grupy pozytywnie zakręconych ludzi. Te warsztaty dały mi możliwość poznania wspaniałych osób z całej Polski (a przynajmniej tych miast które przyjechały). Odkryłem, że z zupełnie nieznanymi mi osobami mogę rozmawiać, trenować i grać jakbyśmy się znali całe wieki. To było wspaniałe.

Zakończę ten wpis słowami Mestre (przyszłego :) ) Pombo "...Granie capoeira jest dobre, ale granie capoeira do rytmu jest zajebiste..." - kto był ten wie :)

A teraz zdjęcia na które tyle czekaliście :)















Nasze "demony" spisane na kartce






















Tabu: Prawie jak capoeira tylko ważą 500 kg i się zderzają...??? - Sumo

















W podziękowaniu za wsparcie

I już po wszystkim. Jeszcze tylko 250 km do domu. Ale jak widać chyba było warto :D


Brak komentarzy: